„Jeż” Opowiadanie (prawie) kryminalne

fot. nadesłane
Szły ulicą trzymając się za ręce. 
REKLAMA
– Jakie ładne dzieciaczki...
W kolorowych czapeczkach, rumiane, pyzate.
Szły i  przyglądały się światu.
– Nie rozłazić się – krzyczały przedszkolanki. Śpiewamy, śpiewamy, no już, już...
Przedszkolanki, młode, rozgadane, pragnęły jak najprędzej znaleźć się w lesie. Miały sobie tyle do powiedzenia.
– Śpiewamy, słyszycie dzieci?
Nagle jedna z nich, ta, która szła w pierwszej parze z rudym chłopcem , ryknęła na cały głos:
–  Och jak przyjemnie i jak wesoło, tak sobie kiedyś pingwinkiem być...
Przechodnie aż przystanęli ze zdziwienia, taka stara, a taka głupia... Pingwinkiem?
– Raz nóżka lewa, raz nóżka prawa, do przodu, do tyłu i raz, dwa trzy – dokończyła nie przejmując się niczym.

Barwna gromadka szła przed siebie i śpiewała na całe gardło piosenkę o wesołym życiu pingwinka, a wiosenny, ciepły wiatr kręcił wiatraki z ich kolorowych pomponów i szalików. Gdy minęły płot przez który olbrzymi rododendron niczym ślepiec wystawiał swoje gałęzie do słońca, ulica pod kątem prostym skręciła w prawo i zamiast płyt chodnikowych pojawił się żółty piach. Właściwie dziwne, bo to był piasek nadmorski, taki – jak to mówią – plażowy.
– Plażowy piasek w środku miasta – dziwiono się – a jednak... Miękka droga rozszerzała się, by po chwili przeobrazić się w plażowo-leśny plac zabaw.
– Stooop! Uwaga, uwaga, zaraz będziemy się bawić...
Dzieci zapiszczały tak głośno, że ptaki zerwały się z gałęzi i odleciały obrażone. Trzeba przyznać, że maluchy były mistrzami w piszczeniu. Piszczę więc jestem – śmiała się z nich kiedyś młoda praktykantka. Opiekowała się nimi przez miesiąc. Miała przezwisko Oczytana, bo lubiła chwalić się znajomością aforyzmów. Chyba nie była lubiana przez koleżanki, ale dzieciom to nie przeszkadzało. A na pewno nie w piszczeniu.
W jednej sekundzie rozbiegły się i nagle zaczęły się łączyć w mniejsze grupki.
– Nie, nie, ty nie, z tobą nie... Jasiek chodź... Malwina też chodź... a ty nie...
Opiekunki siadły na drewnianej ławce, były zadowolone, że wreszcie mogą podzielić się opowieściami o minionym weekendzie. Wyciągnęły papierosy i uwolnione od spojrzeń wrogów nikotyny – zapaliły.
– Cholerka, nie ma to jak fajeczka na łonie natury.
Zaciągały się chciwie, wypuszczały dym i przyglądały się, której dym będzie gęstszy, która wypuści go fantazyjniej.
– Dzieci, dzieci, proszę tu do mnie.
Przedszkolanka o blond włosach, na którą wszyscy mówili Barbi, pewnie z powodu jej wyraźnej niedowagi, wyciągnęła łopatki z wielkiego worka, który trzymała na kolanach.
– Proszę, oto są łopatki dla was – powiedziała zadowolona z eleganckiej formy wypowiedzianego zdania. Lubiła ładnie się wysławiać.
Dzieci ustawiły się gęsiego i odchodziły zaopatrzone w przedmiot, dzięki któremu poczuły się silniejsze, prawie uzbrojone.
– Pojedynkujemy się! – krzyknął rudzielec.
Żółta leśna plaża zaroiła się od kolorowych kurteczek.
Dziewczynki siadły na piasku i zaczęły kopać.
Kopały w skupieniu, co chwila zerkając, czy ich dołek nie jest przypadkiem mniejszy od pozostałych. Chłopcy znudzeni pojedynkiem zniknęli w pobliskich krzakach. Teraz łopatki stały się latarkami. Starannie przeszukiwali leśne runo, do góry wyrzucając co chwilę suche liście zmieszane z ziemią.
– Chłopcy, idźcie bawić się dalej! Macie tyle miejsca na zabawę, a siedzicie nam na karku – krzyczała Barbi otrzepując ramiona z grudek piachu.
– Nawet nie można spokojnie podyskutować – powiedziała głośno i spojrzała uważnie na koleżanki, czy usłyszały jak wytwornie nazwała ich pogaduszki.
– Daj spokój – uspokajała ją wysoka z wydatnym nosem – przecież one nas nie słyszą, a jak słyszą to i tak nic nie rozumieją – rozbawiona zaśmiała się i mrugnęła porozumiewawczo. Od dawna stosowały swój tajny język, kiedy rozmawiały o pani dyrektor, albo o zarwanej nocy... Język celowego szyfrowania poufnych wiadomości. Można powiedzieć, że bardzo je to cieszyło. Mówią sobie o najtajniejszych sprawach, dzieci słuchają i nic... Lubiły to.

– Maaaam – krzyknął z triumfem grubasek w okularach. Z podniecenia zaczął podskakiwać w miejscu.
– Mam, mam! Zobaczcie mam jeża!
Jeż próbował uciec, ale łopatka grubasa była szybsza i zastąpiła mu drogę. Spanikowane zwierzątko zamknęło oczy i jak rażone piorunem znieruchomiało. Zaczerwienione, pyzate twarze zbliżyły się do jego zaciśniętych powiek. Czuł na sobie ich gorące oddechy.
Zapadła cisza przerywana jedynie głośnym podciąganiem nosów.
– On nie żyje, normalnie nieżywy jest – ogłosił po chwili grubasek.
– Wiem, bo mój wujek jak umarł też się nie ruszał.
Nagle jak na zawołanie wszystkie łopatki zaczęły dotykać jeża. Jedna z nich boleśnie uderzyła go w plecy. Ani drgnął.
– Jej, jaki biedny – powiedziała cicho Malwina, która od początku przyglądała się polowaniu.
– Proszę pani, proszę pani, mamy jeża, nieżywy jest...
Pobiegła do opiekunek.
– Jeża mamy, nieżywy jest... Jeża mamy, nieżywy jest...

– Ja ci powiem Barbi, ty jesteś po prostu za dobra dla niego. On to wie i wykorzystuje –  mówiła donośnym głosem przedszkolanka obdarzona dużym biustem. Ich rozmowa była w fazie najważniejszej – poradnikowej. Z wypiekami na twarzy Barbi chłonęła opinie koleżanek dotyczące sobotniego ekscesu jej nowego chłopaka.
– Za dobra jesteś... Rozumiesz?  Z a  d o b r a... wycedziła dobitnie biuściata.
– Mamy nieżywego jeżaaaaaaaaaaaaaa!
– Malwina, odejdź, nie przeszkadzaj.
– Jeża mamy, nieżywy jest!
– Odejdź...
– Jeża...
– Uciekaj, i to już!
Dziewczynka zamilkła, odwróciła się w stronę chłopców. Szli w skupieniu, niczym w kondukcie i wyciągnąwszy sztywno ręce nieśli przed sobą łopatkę z jeżem. Gdy zbliżyli się do plaży zobaczyli nogi leżące samotnie na piasku i wypiętą pupę w czerwonych rajtuzach. Obok wyrastała góra świeżo usypanego, wilgotnego piasku. Nagle pupa i nogi naprężyły się, znieruchomiały i z głębokiego dołu wynurzyła się czerwona z wysiłku twarz Zofii.
Tak, Zofii – nie Zosi. Zofią nazywała dziewczynkę ukochana babcia, a babcia była damą. Nosiła upięty kok i pachniała perfumami. Na ścianie w domu wisiał obraz na którym babcia była młoda i piękna. Zofia już dawno zdecydowała, że właśnie taką damą będzie, gdy dorośnie.
– Proszę nie nazywać mnie Zosią. Mam na imię Zofia. Cieszyło ją, gdy to oznajmiała, bo za każdym razem widziała na twarzach dorosłych  zdziwienie i rozbawienie. Czuła, że jako Zofia jest inaczej traktowana. Z szacunkiem.

Wykopany przez Zofię dołek miał chyba pół metra głębokości, ale dziewczynka w transie, w dziwnym zapamiętaniu kopała dalej. Kopała starannie. Zresztą wszystko co robiła lubiła robić dokładnie i na miarę swoich pięciu lat precyzyjnie. Zanurzona w głębokim dole, dawała znać, że żyje wyrzucając co chwilę porcję piachu i jak pływak wynurzający się na powierzchnię wody – wystawiała głowę, łapała chciwie powietrze, by po chwili na nowo zanurkować.
Grubasek stał i w zamyśleniu przyglądał się Zofii.
– Tu go zakopiemy – powiedział głośno – zrobimy mu grób. Pogrzeb mu zrobimy!
Zofia, mrużąc oczy, kilkakrotnie przenosiła wzrok z grubaska na jeża, z jeża na wykopany przez siebie dół…
Nagle zrozumiała. Dotarło do niej, że jej kopanie było czymś o wiele poważniejszym, niż zabawa w piasku, a dół  nie był zwykłym dołem.
– Dobra – powiedziała wstając i otrzepując się z piachu.
Dzieci pochyliły się nad wykopanym dołem.
– Musimy mu zrobić posłanie.
Malwina wyciągnęła z kieszeni kilka zerwanych, wiosennych listków, które co jakiś czas miętosiła i dzięki którym jej palce stały się zielone, lepkie i miały cierpki smak. Wrzuciła listki do dołu i przycisnęła dłonie do oczu.
– Na listkach będzie mu mięciutko – szepnęła przejęta. Chciało się jej płakać.
Chłopcy prześcigali się, który utrzyma w górze bardziej czubatą łopatkę piasku.  - Na trzy sypiemy. Raz, dwa...trzy!  Głęboki dół z jeżem wypełnił piach. Grubas wskoczył na świeży grób i zaczął skakać. Tak, tak, tak – krzyczał. Właśnie tak się robi pogrzeb!
Chłopcy przepychali się i popychali, każdy chciał ubić nogami ziemię... Dziewczynki  sypały piasek chłopcom pod nogi, im tez udzielił się radosny nastrój. Tak, tak, tak ... właśnie tak -  popiskiwały.
Po dole nie było śladu, jedynie kolor wilgotnego piasku odróżniał to miejsce od innych.
-Dzieci, a wy co, tańczycie? Otrzepcie ubrania, wracamy. Ustawcie się w pary! Barbi szybkim spojrzeniem przeliczyła dzieci. Są wszystkie, odetchnęła z ulgą. Wracamy i śpiewamy.
- Wędrowali szewcy przez zielony las... zaintonowała.  Nie mieli pieniędzy, ale mieli czas... dokończyły dzieci. Z lasu wysypała się kolorowa, śpiewająca  grupa starszaków. Wiatr rozwiewał im grzywki, a śpiew odbijał się od szyb mijanych kamienic.
 
PRZECZYTAJ JESZCZE
pogoda Poznań
10.4°C
wschód słońca: 05:34
zachód słońca: 18:19
REKLAMA

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Poznaniu

kiedy
2024-04-01 17:00
miejsce
Namiot cyrkowy, Tulce, Ul....
wstęp biletowany
kiedy
2024-04-02 17:00
miejsce
Namiot Cyrkowy, Robakowo, Szkolna...
wstęp biletowany
kiedy
2024-04-02 19:00
miejsce
Collegium Da Vinci - Aula Artis,...
wstęp biletowany
kiedy
2024-04-03 19:00
miejsce
Klub Miasto, Poznań, ul. Szewska 20
wstęp biletowany