Żywioł był nie do opanowania
PAP: Czy to była najtrudniejsza akcja w pańskiej historii zawodowej?
St. bryg. Sławomir Brandt, zastępca Wielkopolskiego Komendanta Wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej, dowódca akcji przy ul. Kraszewskiego w Poznaniu: To przede wszystkim bardzo trudny dla nas wszystkich okres. Dzisiaj pochowaliśmy Łukasza, jutro będziemy żegnać Patryka - swoich kolegów. W tym miejscu po raz kolejny składam kondolencje najbliższym. Wracając do samej akcji. Gdybyśmy byli teraz w telewizji, a ja miałbym dobitnie opisać tą akcję, to w tym miejscu pojawiłby się dźwięk zagłuszający niecenzuralne słowa, które w emocjach cisną się na usta.
Brałem udział w naprawdę dużych akcjach. Byłem na miejscu tuż po wybuchu gazu w Jankowie Przygodzkim, po wybuchu gazu w Murowanej Goślinie, po zawaleniu się kamienicy na poznańskim Dębcu. Tak! Ta akcja na Jeżycach była w mojej ocenie zdecydowanie najtrudniejsza.
PAP: Był pan jednym z pierwszych dowódców w trakcie akcji przy ul. Kraszewskiego. Co pan dzisiaj czuje?
S.B.: Dowódcą jestem też dzisiaj. Tak jak dowódcami dzisiaj jest wielu strażaków. W zależności od posiadanego doświadczenia, dowodzi się różnej wielkości związkami taktycznymi - ludźmi. W tym dniu byłem Kierującym Akcją Ratowniczą. To – i zabrzmi to bardzo poważanie - jednoosobowy organ administracji publicznej, mający uprawnienia do wydawania decyzji o natychmiastowym rygorze wykonalności. Organ ten może ograniczać prawa obywatelskie gwarantowane Konstytucją.
Kierujący Akcją może zakazać przebywania w danym rejonie, może nakazać ewakuację, przejmować mienie, wstrzymywać ruch, rozbierać budynki, czy nakazywać wykonanie pewnych czynności. Wszystko po to, żeby uratować życie i zdrowie.
PAP: Podobno pod tym adresem już wcześniej były interwencje straży pożarnej?
S.B.: Tak, byliśmy pod tym adresem. Przy takiej liczbie zdarzeń, do których dochodzi w Poznaniu, często się zdarza, że interweniujemy pod danym adresem kilkukrotnie. Dotychczas dochodziło tam do mniejszych pożarów - tj. pożar śmietnika, awaria wentylatora, czy zadymienie z garnka, gdy jedna z mieszkanek kamienicy podgrzewała napój.
PAP: Podobno strażacy również korzystali z usług tej firmy zajmującej się regeneracją baterii?
S.B.: Tak. Strażacy Komendy Miejskiej PSP w Poznaniu mają tysiące urządzeń, które mają baterie. Urządzenia te zapewniają nam bezpieczeństwo. Strażak, który wchodzi do pożaru musi na tym urządzeniu polegać. Stąd oprócz strażaków, którzy każdego dnia wyjeżdżają do akcji, za ich plecami działają strażacy oraz pracownicy cywilni, którzy dbają, żeby ten sprzęt był sprawny. Paradoksem tej sytuacji jest to, że przepisy dotyczące działalności związanej z ogniwami nie są precyzyjne. Tego typu działalność nie wymaga zgłoszeń, jakiegoś szczególnego nadzoru, czy kontroli. Rozwój technologii, szczególnie tej związanej z elektrycznością jest dynamiczny, a przepisy za tym nie nadążają. I nie mam na myśli tutaj tylko przepisów krajowych. Nie chcę tutaj nikogo straszyć, ale każdy z nas ma telefon komórkowy. Myślę, że każdemu z nas taki telefon chociaż raz upadł. I on też stanowi zagrożenie, szczególnie podczas ładowania, gdy ogniwa są przeciążane. Zagrożenie może nie w takiej skali jak przy ul. Kraszewskiego, ale zawsze! Dlatego nie ładujmy nocą telefonów komórkowych przy głowie. Każde ogniwo, które zostało uszkodzone stanowi potencjalne zagrożenie. Widzimy, że jest coraz więcej pożarów smartfonów, hulajnóg czy samochodów elektrycznych.
Mamy nadzieję, że to zdarzenie będzie pretekstem do rozważań specjalistów, żeby powstała ustawa Łukasza i Patryka, doprecyzowująca kwestie bezpieczeństwa ogniw.
PAP: W przestrzeni publicznej pojawiają się głosy poddające pod wątpliwość prowadzenie działań przez strażaków.
S.B.: W pierwszych minutach naszych działań to był pożar jakich wiele. Zwykły pożar piwnicy. Pożar, jakich w naszym województwie każdego roku mamy blisko tysiąc. Nic nie wskazywało, że tak się rozwinie. Po tym zdarzeniu, dzisiaj fora specjalistów do spraw zabezpieczeń przeciwpożarowych są pełne dyskusji. Wszystko na to wskazuje, że to właśnie ogniwa mogły przyczynić się do rozwoju tej sytuacji. Nigdy w Polsce nie mieliśmy do czynienia z tego typu zdarzeniem, a na palcach jednej ręki można policzyć podobne zdarzenia na świecie. To, co się wydarzyło w nocy z 24 na 25 sierpnia będzie analizowane tygodniami, miesiącami, a nawet latami. Akcja ta będzie omawiana we wszystkich szkołach pożarniczych, jestem głęboko przekonany, że również za granicą.
PAP: Jak wyglądały pierwsze minuty akcji?
S.B.: W pierwszych minutach akcji działali strażacy z jednostki numer 1 oraz 2. To dwie najstarsze jednostki w tym mieście. To elita pożarnicza w kraju. Każdego roku są w tzw. czubie interwencji w kraju. To doświadczeni strażacy, którzy z pożarami kamienic mają do czynienia praktycznie codziennie. O ich profesjonalizmie świadczy między innymi fakt, że dwaj strażacy, którzy byli w samym epicentrum tego wybuchu przeżyli i spośród 11 kolegów, którzy znaleźli się w szpitalu nie mieli najpoważniejszych obrażeń. To dowód na to, że nie zbagatelizowali zwykłego, jak się wówczas wydawało zdarzenia, tylko byli w pełnym zabezpieczeniu. Najciężej ranni są dwaj inni strażacy, którzy w chwili wybuchu znajdowali się poza budynkiem.
Gdybym to ja miał wejść do tego budynku, to za swoimi plecami chciałbym mieć właśnie strażaków z tych jednostek.
Każda akcja jest inna. Nie ma jednego schematu działań. Kierujący akcją w kilka minut musi podjąć dziesiątki decyzji, które mają wpływ na bezpieczeństwo osób zagrożonych, przechodniów oraz samych ratowników. Decyzje te podejmuje pod presją czasu, bardzo często posiadając niepełne informacje i niewystarczające zasoby. Po akcji, na spokojnie, zza biurka, łatwo się to ocenia.
Gdy ja przejąłem kierowanie tą akcją, widziałem, jakie są skutki, których moi koledzy nie byli wcześniej w stanie przewidzieć. Ratując życie ludzkie, bardzo często ryzykujemy, wchodzimy do miejsc, mając świadomość, że może być tam gaz, prąd, czy w tym przypadku baterie. Ale żeby ugasić pożar trzeba dojść do jego źródła.
Moglibyśmy tam skierować i tysiąc strażaków, żywioł ognia w tamtym miejscu był nie do opanowania. Jestem dumny z tego, że mogłem dowodzić tamtymi strażakami, bo widziałem ich walkę i determinację, żeby uratować swoich kolegów, żeby również uratować dwie przyległe kamienice.
PAP: Słyszeliśmy również, że w jednej z jednostek biorących udział w akcji jest konflikt między dowództwem jednostki i załogą. To prawda?
S.B.: Komenda Miejska PSP w Poznaniu to blisko 600 ludzi, w Wielkopolsce służy ponad 2,5 tys. strażaków zawodowych oraz ponad 60 tys. strażaków ochotników. Każdy człowiek ma swoje zdanie i swoją opinię. Wyraża je w dobrej wierze, bo strażacy to bardzo zaangażowana grupa. Wróćmy tutaj do początku rozmowy i kierowania akcją ratowniczą. Jesteśmy służbą, działającą według twardych reguł, podczas działania nie ma przestrzeni do dyskusji. Decyzje zawsze podejmuje kierujący tymi działaniami i za te decyzje jest potem rozliczany. Czas na dyskusje jest po akcji i wtedy wszystko sobie wyjaśniamy. Najpierw ratujemy.
PAP: Tym zdarzeniem są poruszeni nie tylko strażacy, ale również mieszkańcy. Docierają do was słowa wsparcia?
S.B.: Docierają do nas te sygnały i za nie dziękujemy. Podkreślamy jednak, że największym wsparciem i oddaniem hołdu naszym tragicznie zmarłym kolegom, będzie duża liczba czujek zainstalowanych w domach. Nie wstydźcie się pokazywać w mediach społecznościowych, że dbacie o bezpieczeństwo swoje, najbliższych, ale i również o bezpieczeństwo strażaków. Niech śmierć Łukasza i Patryka skłoni wszystkich do refleksji i działania. (PAP)
Rozmawiała Anna Jowsa
ajw/ jpn/ mhr/